sobota, 13 sierpnia 2016

Prolog


Ciemne chmury zwiastujące burzę szybko sunęły po niebie. Tego dnia jeszcze żaden uczeń Hogwartu nie widział słońca - jego złocistych promieni, które mogłyby rzucić odrobinę blasku i nadziei na tragedię mogącą wydarzyć się w każdej chwili. Jednak natura, wyczuwając zbliżające się nieszczęście, nie miała zamiaru uraczyć młodych czarodziejów swoimi urokami. Niektórym z nich nie było dane ujrzeć światła już nigdy więcej.

Hermiona biegła truchtem w stronę swojej przyjaciółki. Gdyby w porę nie rzuciła na nią zaklęcia tarczy, dziewczyna już byłaby martwa. Weasley'ówna walczyła właśnie z dwójką zakapturzonych Śmierciożerców i mimo jej dzielnej obrony widać było, że przeciwnicy mają znaczną przewagę.
 - Ginny! Za tobą!
Rudowłosa obróciła się, robiąc sprawny unik, jednocześnie dziękując przyjaciółce za ostrzeżenie, skinieniem głowy.
Hermiona była wyczerpana. Walczyła już od ponad trzech godzin bez chwili wytchnienia. Pojedynki nie były jej specjalnością, jednak znała wiele przydatnych zaklęć. Broniła się na wszystkie możliwe sposoby i od czasu do czasu udawało jej się wyeliminować przeciwników. Mimo to była mocno poobijana i pokaleczona, a jej organizm rozpaczliwie domagał się odpoczynku, na który nie mogła sobie teraz pozwolić. Dotarła do koleżanki, opierając się o jej plecy swoimi. W ten sposób wzajemnie broniły swoich tyłów.
 - Muszę znaleźć Harry'ego i Rona. Wrócę po ciebie jak najszybciej.
 - Spokojnie, dam sobie radę – powiedziała rudowłosa tak cicho, że Hermiona ledwo usłyszała jej słowa - Harry jest najważniejszy.
Dziewczyna ruszyła pędem w stronę zamku. Nie wiedziała gdzie szukać przyjaciół. Wokół niej toczyła się zagorzała bitwa pomiędzy czarodziejami walczącymi w imię dobra, a poplecznikami Czarnego Pana. Wszyscy mieli na sobie warstwę potu, krwi i brudnej ziemi. Hermiona nie potrafiła rozpoznać większości twarzy. Nigdzie nie było widać charakterystycznej rudej czupryny Rona ani Harry'ego w jego okrągłych okularach. Ręką, w której trzymała różdżkę, machinalnie odbijała wszystkie posyłane w jej kierunku klątwy. Udało jej się obezwładnić kilku słabszych Śmierciożerców. Zdawała sobie jednak sprawę, że z tymi bardziej doświadczonymi nie ma żadnych szans, więc gdy na swojej drodze napotkała Lucjusza Malfoy'a z żądnym mordu wyrazem twarzy, wzięła nogi za pas. Biegła dobre dziesięć minut, gdy jej oczom ukazał się przerażający widok.
Harry Potter, pokiereszowany przez czarnomagiczne zaklęcia, pojedynkował się z Lordem Voldemortem, który ubrany w czarne długie szaty ze swoim psychopatycznym uśmiechem, wydawał się świetnie bawić. Nawet z odległości kilkunastu metrów widoczne było, że chłopak przegrywa.
Starszy czarodziej wysyłał ku Harry'emu coraz to okropniejsze klątwy nie wykazując przy tym żadnych objawów zmęczenia, w przeciwieństwie do Wybrańca. Hermiona postanowiła działać. Natarła na Voldemorta, tym samym skupiając na sobie jego uwagę. Jednym gładkim ruchem różdżki zablokował atak i spojrzał na nią. Oczy o pionowych źrenicach wyrażały odrazę i zniecierpliwienie. Kto śmiał mu przeszkodzić w TAKIEJ chwili?
 - Spójrz, Harry Potterze - syknął. - Twoja szlamowata przyjaciółka postanowiła zaszczycić nas swoją obecnością. Wytłumacz jej, że jest zbędna.
Wściekła dziewczyna rzuciła w niego kilkoma zaklęciami, jednak żadne z nich go nie dosięgnęło, a jej działanie jedynie rozdrażniło czarnoksiężnika. Harry odzyskał głos i krzyknął.
 - Hermiono, nie mieszaj się do tego! To moja walka! Tylko ja mogę to zrobić!
Voldemort ryknął śmiechem i posłał Sectumsemprę w kierunku chłopaka, kompletnie ignorując dziewczynę. Walka toczyła się dalej, a Harry z każdym odbitym zaklęciem słabł coraz bardziej. Hermiona zacisnęła pięści i w duchu błagała by chłopak wyszedł z tego cało.
W tym niezwykłym momencie wydarzyło się coś, co mugole zwykli uznawać za cud. Jeden maleńki, ale jakże silny promyk słońca przebił się przez kłębowisko ciemnoszarych chmur by po chwili zniknąć. Ten moment wystarczył by światło, trafiając dokładnie w oko Czarnego Pana, oślepiło go na ułamek sekundy. W mgnieniu oka Wybraniec, wykorzystując chwilę nieuwagi przeciwnika, podjął decyzję i rzucił na Voldemorta dobrze wszystkim znany czar.
 - Avada Kedavra.
Harry Potter wypowiedział te słowa tonem tak spokojnym, że wydawałoby się nieprawdopodobne, iż właśnie wydał na kogoś wyrok śmierci. Niemniej jednak Tom Riddle nie byłby jednym z najsprytniejszych i najniebezpieczniejszych czarnoksiężników na świecie, gdyby nie wykonał swojego ruchu. W chwili, w której zaklęcie już miało go dosięgnąć, Voldemort skrzywił się w wyrazie niezadowolenia, a z jego różdżki wystrzeliła jasnozielona wiązka energii. W momencie wypowiedzenia przez Czarnego Pana zaklęcia, czas na chwilę się zatrzymał. Ten kolor był tak charakterystyczny, iż niemożliwym było pomylić go z jakimkolwiek innym urokiem. Harry spodziewał się, że czarodziej będzie miał jakiegoś asa w rękawie, lecz to co zrobił przeczyło każdej jego teorii. Promień zielonego światła nie był przeznaczony dla niego - Wybrańca, odwiecznego wroga Lorda Voldemorta lecz dla panny Granger - córki mugoli, przyjaciółki Harry'ego Pottera, która stała kilka metrów dalej, przyglądając się całej sytuacji. Chłopaka zamroczyło. Jaki jest w tym sens? Mógł go wykończyć. Harry był tak osłabiony walką, że szansa na to, że zdoła obronić się przed tak silnym zaklęciem, była niewielka. Dlaczego nie wykorzystał okazji?
Hermiona z oczyma szeroko otwartymi ze strachu nie wierzyła w to, co się właśnie działo. Światło mknące w jej stronę z niesamowitą prędkością, przyprawiło ją o serię drgawek. Wiedziała, że nie zdąży wypowiedzieć formułki obronnej, było na to za późno. Zasłoniła twarz lewą ręką w mimowolnym geście obrony, ale zdawała sobie sprawę, że nic nie wskóra - nie ma żadnych szans w porównaniu z klątwą o takiej potędze. Zaledwie sekundę później było już po wszystkim. Czas płynął już swym normalnym tempem. Voldemort rozpłynął się w powietrzu, a ugodzona w rękę dziewczyna upadła na ziemię. W miejscu, w którym magia odcisnęła na niej swoje piętno, pod skórą lewego przedramienia, mignął niezauważony przez nikogo zielony błysk, znikając równie szybko jak się pojawił.
Harry opadł na kolana, kryjąc twarz w dłoniach. Stracił już tak wiele osób bliskich jego sercu. Nie był pewien, czy poradzi sobie ze śmiercią kolejnej. Nie wiedział jednak, jak bardzo się mylił. Los nie chciał pozbawiać Hermiony Granger życia. Nie, jeszcze nie teraz. Przeznaczenie miało wobec niej plany. Plany dużo gorsze od śmierci.



Od autorek :
Mamy nadzieję, że Wam się podoba. Jeśli macie jakieś uwagi, piszcie w komentarzach. Każda pomoc z Waszej strony na pewno się przyda.